środa, 2 września 2009

Ósemka

Ząb mądrości - ktoś go nazwał.
Nie wiem.
Jeszcze mi się ani jedna nie wykluła do końca.
Hmmm...
Czy powinnam się tym martwić?
Ale upierdliwe to to maksymalnie.
Nie dość, że cholernie boli jak wyrasta...
Nie dość, że bezczelnie wciska się pomiędzy ostatni ząb trzonowy a koniec kości szczękowej...
Nie dość, że tak naprawdę to nikt go nie potrzebuje (i bez niego mądry człek dobrze wypada w testach IKu)..
To paskuda jeszcze nie przelezie do końca przez dziąsło i już jest zepsuty...
Dobry dentysta to skarb.
Zerknie na takie coś - co przecież nie boli, bo jak może boleć skoro nie wylazło...
I coś mu się nie spodoba.
I rozwierci.
A tam?
Dziura jak studnia!
Aż echo dzwoni.
A jakby tak przeoczyć ten fakt? Na zewnątrz ok... nie boli - po co ruszać?
To by bolało. I gęba by spuchła (drugi raz - bo pierwszym razem puchła jak się wykluwał).
I dopiero by było.
A tak.
Końska dawka znieczulenia i to koniecznie tradycyjnego na igłę.
(do 20-stej to prawą część twarzy miałam tak zdrętwiałą, że wydawało mi się iż warga dolna zwisa mi do brody, a w buzi jakbym cały czas miała śliwki węgierki)
40 minut.
Bezboleśnie i przyjemnie.
I tak powinno w każdym gabinecie:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz