piątek, 16 października 2009

Refleksja

Wracając z pracy z wypchaną siatą zakupów, drepcząc chodnikiem zastanawiam się czasem "co ja tutaj robię"... sama w obcym mieście... ćwierć wieku życia zostawiłam w rodzinnym miasteczku... przyjaciół(ki), rodzinę, poczciwe osiedle, górki, z których kiedyś zjeżdżałam na pazurki, znajome sklepy, widoki, każdy niemal kąt, w którym czułam się swojsko... piękne wspomnienia...
i tak nagle popłynęłam daleko, jeszcze dalej niż te obłoki... tam, gdzie wszystko było obce, nowe, nieznane...wielkie, gwarne i głośne... sama (prawie)...
Aklimatyzacja była ciężka... obkupiona łzami i buntem, że nie!, że chcę do domu!
Życie jednak się toczyło się dalej czy tego chciałam, czy nie...
Az w końcu nadszedł czas, gdy zaczęłam mówić "jadę do rodziców" wyruszając w odwiedziny do rodzinnego miasteczka... i cieszyłam się na powrót do domku - do mojego małego mieszkanka w dziesięciopiętrowym bloku na trzydziestotysięcznym osiedlu...
Miasto wchłonęło mnie jak gąbka...
Życie przybrało nieoczekiwany obrót. Ster, który od lat pewnie trzymałam w dłoniach, złamał się...
Przez moment wydawało mi się, ze wróce w góry...
Przez moment.
Pomogli obcy kiedyś ludzie. Ludzie, których istnienia nawet się nie domyślałam. Z uporem podnosili mnie, ilekroć upadałam i sama nie miałam sił lub nie chciałam,się podnieść..
Dziś znów ster trzymam pewnie.
Mam wpaniałych przyjaciół. Dziękuję losowi, ze postawił ich kiedyś na mej drodze. Poznaję nowych ludzi, ich znajomych i przyjaciół.
Z uśmiechem patrzę w przyszłość.
I choć uwielbiam patrzeć wstecz, i spotykać się z tymi, których znam od lat...
...tu jest mój dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz