środa, 28 października 2009

Łyżeczkowanie

Po cholerę te ósemki człowiekowi rosną.
Ani mądrzejszy przez to, ani ładniejszy...
Nie wykluwają się do końca (przynajmniej w moim przypadku ) i na dodatek dotrzeć do nich szczoteczką jest ciężko. O efekt czekać nie trzeba było długo.
Okazało się, że mam stan zapalny wokół jednej z nich. I to tak silnie rozwinięty, że nawet przełykanie śliny zaczynało sprawiać trudność...
Po prześwietleniu okazało się, że niezbędne jest łyżeczkowanie.
Do tej pory kojarzyło mi się to niemiło i wyłącznie z aborcją. Od dzisiaj będzie kojarzyć mi się jeszcze bardziej niemiło - a mianowicie z rzezią jakiej dopuściła się pani dentystka (chirurg stomatologiczny) na moim dziąśle. Niemal "na żywca" (znieczulenie, które w normalnych warunkach unieruchomiłoby słonia, na mnie nie zadziałało... a dostawałam go chyba z cztery razy) wyskrobywała mi tkanki otaczające zęba.. Słowo daję, że przy porodzie nie wydawałam takich krzyków jak dzisiaj na fotelu.
Zmasakrowana, z językiem jak kołek (bo ten to mi zdrętwiał) odprowadzana współczującymi spojrzeniami pacjentów z poczekalni, pobiegłam do apteki po ketonal forte (następna po nim to morfina chyba) i antybiotyk.
Póki co jedno i drugie działa - ale boję się tego, co czeka mnie jutro...
Brrrr...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz