czwartek, 31 grudnia 2009

Po nartach...

właśnie się obudziłam...
z lekkim bólem gardła, ale całkiem przyzwoitym bólem mięśni... He he he... Cierp ciało jak żeś się do sezonu nie przygotowało... chciałoby się rzec. Ja tam wytrawną narciarką nie jestem. PO prostu zjeżdżam. Boję się prędkości... Delektuję się zazwyczaj widokiem (szczególnie dzieciaków sięgających mi do pół uda i szusujących w dół w tempie, które budzi mój podziw )... Nart własnych nie posiadam, bo póki bywam na stoku dwa razy w roku... Wypożyczam.
No i ostatnie dwa dni "szalałam" na Górze Żar.
Przedwczoraj zjechałam raz i to było na tyle. Chyba miałam za długie narty i nie czułam się pewnie. Oblodzenia miejscami mnie przerażały.
Ot i co.
Za to posiedziałam sobie w kawiarni na szczycie popijając grzańca galicyjskiego z glinianego dzbanuszka i pozachwycałam się widokiem który rozpościerał się na całej szerokości przed moimi oczami.
Wczoraj zaś było git, choć w takich warunkach jeszcze nie jeździłam.
Na szczycie mgła.
Na dole deszcz...
A amatorów białego szaleństwa - tłumy...
W kolejce do kolejki linowej niemal nabawiłam się klaustrofobii...
Omijanie siedzących na stoku snowboardzistów (na wspomnienie ich widoku aż się buzia w uśmiech sama układa) i narciarzy początkujących, sprawiało mi naprawdę frajdę (szczególnie gdy się udało - he he he)
No a widok mojego syna śmigającego na desce...
Skubaniec szybko załapał o co chodzi.
Mimo, że dzisiaj boli to i tak fajnie było...

ps. szlaczek namalowany na mapce czerwoną kredką to trasa którą tak dzielnie pokonywałam;-)

2 komentarze:

  1. Dzień dobry!! Chyba zapomniałaś, że o tej godz. wstawanie na urlopie jest karane!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja zapomniałam, ale cholerny alarm w moim telefonie NIE. Rozwył się o 5 rano - a że zasnąć już nie umiałam - to się tu pojawiłam:-)

    OdpowiedzUsuń