piątek, 11 grudnia 2009

Zestresowana

dziś byłam od rana... wszędzie słychać tylko o porządkach, myciu okien, trzepaniu dywanów, czyszczeniu szkliwa... ale szczęka mi opadła, gdy o 6.30 jedna ze starszych pań w kolejce przy kiosku ruchu powiedziała, że dzisiaj już zdążyła wymyć wszystkie meblościanki...usłyszawszy to zmarszczyłam czoło i z wysiłkiem próbowałam policzyć o której owa pani wstała... nie musiałam jednak długo wysilać moich szarych komórek, które o tej porze powoli wskakują na odpowiednie obroty.. chwilę później staruszeczka dodała sama, ze obudziła się o 4 rano i nie miała co robić - to sobie sprzątała...
Wypadam przy niej blado... nawet bardzo. Choć tak naprawdę uważam za niepoważne i zdecydowanie zbędne takie pucowanie wszystkiego co się da i gdzie się da tylko dlatego że idą święta. Teraz już nie daję się zwariować. Wyrosłam z tego:-).
Nie mniej jednak po powrocie z pracy, pomimo wcześniejszego zamiaru położenia się spać, (bom nietomna wróciła do domu i zharowana jak dzika oślica tym przemeblowywaniem biura) zabrałam się za wieszanie szafeczek w pokoju. Wiertarka z esdeesem, wkrętarka z akumulatorkiem, wkręty, zawieszki i ja...
Pierwszą parę dziur zakryłam półkami, bo za blisko, druga mi trochę krzywo wyszła, trzecia ciut za wysoko.... Szafki jednak wiszą. Idealnie to może nie wygląda. Ale jak na pierwszy raz - gicio.
Nie zamontowałam w szafeczkach podświetlenia. Niestety tajemnej wiedzy podłączania kolorowych kabelków z innymi odpowiednimi kolorowymi kabelkami jeszcze nie posiadłam...
Ale się nauczę.
Lubię być samodzielna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz